Powstanie Styczniowe - potyczka pod Ujnami
Postój Powstańców pod Wojciechowem - akwarela mal. Andrzej Sobczyk
21.9.63. Ujny, Kr., ob.
stopnicki; 5 km .
płn.-w. od Pierzchnicy.
Kolumna majora Czutiego, składająca
się z 1 roty piechoty i 1 szwadronu dragonów, spotkała pod Ujnami konny oddział
Bohusza, który zmusiła do ucieczki.
Bohusz miał stracić 9 poległych i 7 wziętych do niewoli.[1]
[1] Zieliński Stanisław: Bitwy i
potyczki 1863-1864; na podstawie materyałów drukowanych i rękopiśmiennych
Muzeum Narodowego w Rapperswilu, - Lwów 1913 - str. 179
Dąb Powstańców
fragment książki "Legendy Pierzchnicy i okolic"
Jesień
tego roku była mglista, ale ciepła. Żniwa dawno już minęły, ale chłopi, jak to
na wsi, nie narzekali na brak zajęć. Krzątaninę było widać i przy chałupach, i
na polach a i po lesie chłopi się kręcili gromadząc opał na zimę. Ujny, niewielka
wieś, leżąca na polanie pośród lasów, tego roku żyła o wiele intensywniej niż dotychczas.
To właśnie ze względu na jej szczególne położenie co i rusz pojawiały się tu mniejsze i większe oddziały Powstańców walczących z
carskim najeźdźcą. Już w lutym, tuż po wybuchu Powstania pojawili się pierwsi
chętni do walki z Moskalami. Schodzili się z różnych stron przez kilka dni.
Włościanie lokowali przybyszów po chałupach, stajniach i stodołach dzieląc się
z nimi skromnym pożywieniem. Któregoś dnia przybyło trzech konnych, zebrali
rekrutów na placu pod dębem i wszyscy wymaszerowali z Ujen w kierunku Holender, a potem do Rakowa. Część konno, kilku na podwodach
a większość rekrutów poszła piechotą. Wieści chodziły, że ci dzielni ludzie
podążali na Święty Krzyż, gdzie dołączyć mieli do oddziału Mariana Langiewicza.
Od
tego czasu powstańcy pojawiali się w Ujnach wielokrotnie, ale na krótko. Tyle,
co konie napoić, złapać chwilę oddechu i posilić się, jeżeli tylko była po temu okazja. Mieli w Ujnach spokojną przystań.
Moskale niechętnie zapuszczali się w głąb lasów,
i jak do tej pory raczej omijali Ujny. I tak upłynęły wiosna i lato 1863 roku.
i jak do tej pory raczej omijali Ujny. I tak upłynęły wiosna i lato 1863 roku.
Nic
nie wskazywało na to, że tegoroczną jesienią będzie mniej spokojnie. Ale po
trzech tygodniach cichego września sytuacja radykalnie się zmieniła.
Potyczka Powstańców pod Ujnami mal. Andrzej Sobczyk
W
samo południe na pełnym galopie wpadł do wsi od strony Pierzchnicy konny
oddział żandarmerii powstańczej. Dowódcę mieszkańcy rozpoznali błyskawicznie,
bywał w Ujnach już kilka razy. Zwał się Bohusz, choć czasem mówiono o nim
Mazurkiewicz. Żandarmi, a było ich ze trzydziestu, tym razem nie zatrzymali
się, a tylko jeden z nich krzyknął do wylegających przed chałupami włościan:
-
Moskale idą!
Tuż
za powstańcami gnała na koniach z setka rosyjskich dragonów. Widać było, że konie
mniej zmęczone mięli, bo na oczach chłopów dystans między Powstańcami a pogonią
moskiewską topniał szybko.
Nagle
Buhusz dał znak swoim podwładnym świstawką i wykonali zwrot w lewo i spinając jeszcze mocniej konie skierowali się w
stronę lasu, chcąc najwyraźniej tam szukać schronienia przed nawałnicą wroga.
Jeszcze zanim Powstańcy dopadli do lasu rozległy się strzały dragonów. Huk był
ogromny. Jakby ziemia pękła na pół. Ptactwo, dotąd ospale siedzące na
pobliskich drzewach, zerwało się jak na komendę i poszybowało, chcąc jak
najszybciej oddalić się od źródła hałasu. Chłopi spoglądali w stronę uciekających
Powstańców. Widzieli jak czterech z nich spadło z koni, niemal w tym samym
momencie, kiedy zagrzmiały wystrzały Moskali. Reszta oddziału wpadła do lasu
chroniąc swoje plecy za ogromnymi pniami drzew. Zaraz za nimi do lasu wjechali
goniący ich dragoni.
W
tym samym momencie od strony Pierzchnicy do Ujen wkroczyła moskiewska piechota,
prowadzona przez jadącego na koniu rosyjskiego majora. Oficer bez słowa minął
przestraszonych chłopów, a kiedy wojsko wyszło poza chałupy rozstawił piechotę w tyralierę i ta zaczęła miarowo maszerować w stronę lasu, gdzie przed chwilą
zniknęli i Powstańcy i dragoni. Z lasu, z oddali stale słychać było odgłosy
pojedynczych strzałów.
Kiedy
tyraliera zbliżyła się do skraju lasu, kilku piechurów zbliżyło się do
Powstańców, którzy dosłownie przed kilkoma minutami pospadali z koni po dragońskiej
salwie. Na oczach chłopów rozegrała się okrutna scena, w której moskiewscy
żołdacy bagnetami zakłuli leżących na ziemi żołnierzy. Nie było widać z tej odległości
czy jeszcze żywi byli, gdy podeszli do nich Moskale, ale tuż po ich bestialskim
zachowaniu można było dostrzec, że przeszukali ubrania zakłutych żandarmów. Po
chwili, jak gdyby nigdy nic wrócili biegiem do tyraliery i całą ławą wmaszerowali
do lasu.
Kiedy
odgłosy walki zaczęły przycichać, wyraźnie odsuwając się od wioski, chłopi
wylegli na łąki i chyłkiem ruszyli w stronę poległych. Kiedy już byli przy
ciałach zabitych, jeden z nich zakomenderował:
-
Antek! Leć do chałupy, zaprzęgoj wóz i wdyrdy tu dawaj! - klepnął w ramię
najwyżej dwunastoletniego chłopaka.
-
Trza bedzie ich pochować! - dorzucił, zwracając się do pozostałych.
Zanim
chłopak przyprowadził furmankę, z lasu wyjechał na koniu dworski leśniczy,
Krupski. Podjechał do chłopów i zapytał:
-
Co tu się stało?
Chłopi,
przekrzykując jeden drugiego, opowiedzieli o wydarzeniach sprzed
kilkudziesięciu minut. Najgłośniej biadowali nad losem Powstańców, nad kłuciem bagnetami,
nad bestialstwem moskiewskiego żołdactwa. Wiedzieli dobrze, że dwór w
Szczecnie, do którego majątku należały i Ujny, sprzyjał Powstańcom i nie trzeba
było się krygować.
Kiedy
Antek dojechał na furmance do pierwszego poległego leśniczy siadł z konia i
osobiście sprawdził, czy Powstaniec nie oddycha. W ten sam sposób przekonał się o śmierci
pozostałych Polaków. Sprawdził czy nie mają żadnych papierów, ani innych
znaków, po których można by było ich zidentyfikować. Nie znalazł niczego. Nawet
krzyżyków na szyjach nie mięli, co oznaczało, że nawet z tego ograbili ich
Moskale. Chłopi złożyli ciała na furmance i zwróceni ku leśniczemu w milczeniu czekali dalszych poruczeń.
-
Na prawo od Murawina, jak droga prowadzi na Korwin dąb rozłożysty rośnie. Wiecie
gdzie to? - spojrzał pytająco na chłopów.
-
Ano wimy! - odpowiedział jeden.
-
Pod tym dębem ich pochowacie, jeno baczcie, żeby pamięć po tych dzielnych
ludziach ostała. Bo może się kiedy kto upomni o nich ...
-
Dyć my ich nie znomy!
-
I ja ich nie znam. Żadnych papierów nie mają. Ale o naszą Polskę walczyli, więc
zapomnieć o nich nie wolno. Opowiadajcie dziatkom, że w boru pod dębem czterech
dzielnych Polaków pochowano, co krew za miłą Ojczyznę przelali.
I
po dziś dzień dąb ten zwany jest przez miejscowych "Dębem Powstańców".
Z oddziału Bohusza zginęło tego dnia jeszcze pięciu dzielnych żandarmów, lecz
gdzie ich ciała są pochowane - nie wiadomo...
Komentarze
Prześlij komentarz