Tak to zapamiętałem...
Jest 1982 może
1983 rok. Z bratem Adamem wybraliśmy się do Częstochowy, by tam w sklepie
filatelistycznym zrobić niewielkie zakupy i uzupełnić nasze kolekcje znaczków
pocztowych. Częstochowski „filatelista” był wówczas o wiele lepiej zaopatrzony
niż ten nasz – kielecki. Odległość niewielka, więc nie było wielkiego problemu
z wyjazdem. Nieopodal, obok „filatelisty” mieściła się księgarnia. Przechodząc obok
niej, mimochodem zauważyłem na wystawie książkę. „Wilki pod Kielcami”. Wszedłem
do sklepu.
Okładka książki
Od
najmłodszych lat wiele czasu spędzałem z kolegami, jako harcerz 17-tej Kieleckiej
Drużyny Harcerzy. To była dość niepokorna grupa (jak na przełom lat 70 i 80
tych). Hufiec Kielce, a i pewnie cała Chorągiew Kielecka miewała z nami wiele problemów.
A to członkowie drużyny uczestniczyli w jakichś konspiracyjnych spotkaniach, a
to w pełnym umundurowaniu uczestniczyli we mszach świętych. No i w końcu
wymyślili sobie patrona, którego za żadne skarby nie można było im przydzielić.
Józef Grzesiak ps „Czarny” – za czasów tzw. „mateczki komuny” nijak się nie
nadawał na wzór do naśladowania dla młodzieży. Większość naszego harcerskiego czasu
spędzaliśmy budując poczucie ogromnej dumy i patriotyzmu opartego na
opowieściach i kontaktach z ludźmi, którzy doskonale pamiętali czasy II Wojny
Światowej. Jak dziś pamiętam moje spotkanie z ówczesnym pułkownikiem Antonim
Hedą na podkieleckim Wykusie.
Pułkownik Antonii Heda ps. "Szary"
- Już niedługo
– mówił – zobaczycie, że już niedługo przestaniemy się wszyscy chować po
krzakach we własnej Ojczyźnie.
Wręczył
nam wówczas jedną z kopii swojego słynnego zdjęcia z psem i pistoletem „Sten”
przewieszonym przez szyję. Jest wklejone w naszej drużynowej kronice, a na jego
odwrocie widnieje podpis „Szarego”. Pamiętam, że troszkę wtedy zazdrościłem tym
ludziom. Tego, że to im historia dała szansę pokazania pełnego poświęcenia dla
Ojczyzny. Nie to, co my! Myśmy, co najwyżej, po kryjomu śpiewali zakazane
piosenki, kolportowali zakazany „bibuły” i od czasu do czasu ganiali się z
„ubecją” po ulicach, tak jak na przykład Warszawie, w 1984 r. przy okazji
obchodów 40 rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Aha! Mieliśmy jeszcze
swoją konspiracyjną drukarnię, w której powstawały piękne koperty z nadrukami
wizerunków Marszałka Piłsudskiego lub orła w koronie. Oberwało mi się kiedyś
solidnie pałą od milicjantów za rozprowadzanie tych wydawnictw na
uroczystościach partyzanckich. Ale nigdy nas nie złapali na drukowaniu! W
każdym razie to był okres, kiedy żyłem bardzo mocno historią naszego regionu, a
w szczególności historią „leśnych”.
W księgarni, w
Częstochowie proszę ekspedientkę, aby pokazała mi wybraną książkę. Rzuciłem
okiem na kilka losowo wybranych stron i już było wszystko jasne. Książkę
kupiłem i zacząłem ją pochłaniać już w drodze powrotnej, w pociągu. Jakoś tak się
złożyło, że ani o Zbigniewie Kruszelnickim ani o oddziale "Wilków"
wcześniej nic nie słyszałem. Moje podekscytowanie sięgało zenitu kiedy czytałem
o miejscach mi znanych. Czarnów, Herby, Miedziana Góra. Jak to być mogło, że
ja, chłopak z kieleckiego Czarnowa nie znałem tej karty naszej historii? To
było niesamowite. Następnego dnia książka była przeczytana od deski do deski.
Niektóre jej fragmenty nawet kilkakrotnie. I ta niesamowita historia ze
sztandarem. Oddział był tak mocno zakonspirowany, że nie mógł mieć sztandaru. Zamiast
tego otrzymał metalowy ryngraf z wizerunkiem orła w koronie i Matką Boską. Zdjęcie
ryngrafu znajdowało się na wewnętrznej stronie okładki książki. Nie bardzo
pamiętam jak to się stało, ale wziąłem do ręki książkę telefoniczną województwa
kieleckiego i zacząłem szukać nazwisk osób pojawiających się książce. Autora
książki, Włodzimierza Mańko nie znalazłem. Ale … znalazłem inne pojawiające się
często w książce nazwisko: Janyst. Stanisław Janyst, ulica I-go Maja, numer
sto… coś. Nie pamiętam dokładnie. Wybieram numer telefonu i bez ogródek pytam:
- Czy
rozmawiam może z Panem Stanisławem Janystem, który w czasie wojny walczył w
oddziale „Wilki”?
Chwila ciszy.
– Tak. A o co
chodzi?
Nie byłem przygotowany na
udzielenie odpowiedzi na tak zadane pytanie. Naprędce troszkę podkolorowałem
rzeczywistość.
– Przeczytałem właśnie książkę o waszym
oddziale – zaczynam niepewnie – chciałbym napisać wypracowanie na ten temat do
szkoły i chciałem zapytać czy spotkałby się pan ze mną, żeby mi opowiedzieć
coś więcej o wojnie? Mogę do pana przyjechać! – zaczęło mi już brakować tchu.
– Dobrze. –
padła krótka odpowiedź.
Umówiliśmy się
za dwa dni. Ubrany w mundur harcerski, z książką pod pachą pojechałem autobusem
na nieodległe Herby. Emocje związane ze spotkaniem z „Jurandem” (był to
pseudonim Stanisława Janysta) do którego miało dojść za chwilę nie pozwoliły mi
zapamiętać zbyt wiele szczegółów. Dom zdaje się był parterowy. Chyba drewniany.
Wszedłem. Przywitał mnie starszy pan i na początek to ja musiałem odpowiedzieć
na kilka pytań. Wyglądało na to, że moja zaskakująca wizyta nie do końca była dla
pana Stanisława Janysta sprawą jasną. Ale żarliwość z jaką, jako kilkunastoletni
chłopiec, opowiadałem o moim zainteresowaniu historią widocznie przekonała gospodarza,
ponieważ zaczął wspominać czasy wojenne. O swoim dowódcy, Zbigniewie
Kruszelnickim wypowiadał się jak starszy brat o młodszym, nieco kapryśnym, ale
odważnym i charyzmatycznym człowieku.
- Często
trzeba było pilnować, żeby te jego pomysły nas nie wpędziły w kłopoty. –
opowiadał pan Stanisław. – Prędki był bardzo!
Podporucznik Zbigniew Kruszelnicki ps. "Wilk"
W
większości rozmawialiśmy o opisanych w książce akcjach. Starałem się
rejestrować maksymalnie dużo informacji, ale niestety nie wpadłem na to żeby robić
wówczas notatki. W pewnym momencie zapytałem o autora książki, o Włodzimierza
Mańko. Czy mają ze sobą kontakt?
Twarz pana Stanisława spochmurniała.
- Posłuchaj,
co ci powiem. – zaczął tajemniczo. Wyciągnął z szuflady dość gruby maszynopis i
podał mi go do ręki.
- „Wilki pod
Kielcami” to jest moja książka! To ja ją napisałem. Jakiś czas temu ktoś z
mojej dalszej rodziny niby pożyczył jeden egzemplarz rękopisu do poczytania.
Miał mi pomóc w znalezieniu wydawcy, a po prostu sprzedał moją pracę temu
człowiekowi. Był w PZPR, więc nic nie mogłem zrobić.
- To znaczy,
że Włodzimierz Mańko nie był w waszym oddziale? – zapytałem mimo całkowitego
zdziwienia tym, o czym mówił.
- Chwilkę był.
Ale nawet za dobrze go nie pamiętam.
Czułem ogromne rozgoryczenie pana
Stanisława. Nie bardzo umiałem mu pomóc. Przez moment wspólnie pomilczeliśmy.
- Ale! –
ożywił się gospodarz. – Coś ci jeszcze pokażę! Myślę, że ci się spodoba!
Sięgnął głębiej do szuflady i podał mi płaski przedmiot owinięty w szmatkę. Kiedy ją odwinąłem moim oczom ukazał się ryngraf przedstawiający orła w koronie z Matką Boską na piersi. Czułem jakbym w dłoniach przez chwilę trzymał kawałek II Wojny Światowej. Był to ryngraf, który głęboko zakonspirowanemu oddziałowi Wilków, zastępował sztandar.
Sięgnął głębiej do szuflady i podał mi płaski przedmiot owinięty w szmatkę. Kiedy ją odwinąłem moim oczom ukazał się ryngraf przedstawiający orła w koronie z Matką Boską na piersi. Czułem jakbym w dłoniach przez chwilę trzymał kawałek II Wojny Światowej. Był to ryngraf, który głęboko zakonspirowanemu oddziałowi Wilków, zastępował sztandar.
Nie
pamiętam jak skończyło się nasze spotkanie. Pamiętam, że długo potem nie dawało
mi spokoju poczucie niesprawiedliwości, jaka spotkała Pana Stanisława Janysta. Teraz
jednak mam poczucie, że zrobiłem to, co mogłem żeby trochę pomóc. Mimo, że tak
długo to trwało. Przynajmniej napisałem … jak to zapamiętałem.
Życie dopisało dalsze karty tej historii: otóż pan Stanisław Janyst nie tylko mnie zaintrygował swoją historią. Był również inspiratorem dla mojego krewnego, Stanisława Piotrowicza z Ujen, który zgromadził pokaźną kolekcję militariów z okresu II wojny światowej i następnie przekazał ją do Muzeum Historii Kielc. Ponadto tworząc "Słownik biograficzny Pierzchnicy i okolic" nie mogłem pominąć faktu, że oddział "Wilków" pojawił się w czasie wojny również w Pierzchnicy, m.in. na plebanii.
No i na koniec warto wspomnieć, że w 2017 r. na podstawie wspomnianej wyżej książki powstał film pt "Wilk" w reżyserii Dionizego Krawczyńskiego - amatorska produkcja pełna zapału jej twórców.
Komentarze
Prześlij komentarz