Leciwa legenda - Jagielne



Legendę o Jagielnym od lat opowiadają starsi młodszym w Szczecnie, Ujnach i Trzemosnach. Kiedy napotkałem wzmiankę o tej legendzie w Przeglądzie Czasopism we Lwowie z 1900 roku, wiedziałem, że należy ją uwiecznić i przypomnieć.


Opowiadania treści legendy o Jegielnym są różne, a mogło wyglądać to tak:

Na Jagielnym 

            Wiosenny las pełen jest dźwięków, zapachów i kolorów. Mnogość ptactwa, szczególnie w tym okresie, stroszy piórka i popisuje się swoim śpiewem chcąc przypodobać się wybrankom. Ze zmarzniętej jeszcze do niedawna ziemi odważnie wydostają się wiosenne kwiaty i pędy rozmaitych roślin. Słońce, które póki, co nieśmiało zaczyna obwieszczać swoje panowanie, intonuje pomiędzy pniami drzew świetlną melodię, jakby to był szczególnie uzdolniony muzyk grający na niebiańskiej harfie. W wiosennym lesie nie ma ciszy..., choć muzyka, jaką wypełnione są leśne ostępy, sprzyja zadumie.
            Król Władysław jadąc konno był mocno pogrążony w rozmyślaniach. Rozważania o ważnych sprawach państwowych były przerywane wspomnieniami zmarłej przed kilku laty ukochanej żony, Jadwigi. Stanowili dobraną parę.
               - Wasza Królewska Mość! - zbliżył się do króla Wielki Łowczy.
        - Jeśli Wasza Mość dozwoli, staniem na popas na tamtej polanie - i wskazał Królowi wyłaniającą się niewielką, nieco pagórkowatą polanę otoczoną dębami.
               - Zezwalam - odpowiedział Król krótko i wrócił do swoich rozmyślań.
            Orszak królewski liczył kilkudziesięciu konnych. Jagielle towarzyszyli najwyżsi dostojnicy Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Wszyscy udawali się do klasztoru na Świętym Krzyżu, gdzie Król zapragnął pielgrzymować w intencji pomyślnych rozstrzygnięć w zbliżającym się konflikcie z Zakonem Krzyżackim. Wiele złego od Zakonu doznała moja ukochana Litwa - rozmyślał król. A i Królestwo Polskie ciągle jest nękane przez rycerzy zakonnych. Zwłaszcza na rubieżach. Nie będzie to łatwa sprawa, Zakon jest potężny i ma poparcie wielkich rodów. Trzeba szukać i nam pomocy wśród innych nacji. Po pielgrzymce świętokrzyskiej roześlę natychmiast dyskretne poselstwa, by naszej sprawie przysposobić zwolenników.
            - Mości Kasztelanie! - zawołał Król - gdzieśmy są?
        - Najmiłościwszy Królu. Ziemie te i puszcza wokół do klucza Droginińskiego przynależne, wioska za nami to Uyny, a nieopodal leży miasto królewskie Pyerztnycza i zamek niewielki w Sczecznie, które to ziemie w jurysdykcji zamku w Chenczinach pozostają.
            Król jedynie skinął głową. Kasztelan zaś zmieniając temat zapytał króla:
            - Czy Wasza Królewska Mość zechce miodów tutejszych pitnych popróbować? Pyerztnycza słynie z ich toczenia w całem królestwie - i nie czekając na odpowiedź zamyślonego Króla, zakrzyknął:
       - Mości Podczaszy! Mości Andrzeju! - dajcie Królowi naszemu miłościwemu kielich najprzedniejszego miodu z piwnic tutejszych.
            Król krótkim gestem ręki unieważnił polecenie Kasztelana.
            - Jeno wodę źródlaną piję. Z niej czerpię siłę i spokój.
            Kasztelan nieco się żachnął i zwrócił się ponownie do Podczaszego:
          - Mości Andrzeju! Życzeniem Króla naszego miłościwego jest wody źródlanej popróbować nim posiłek gotów będzie!
            - Źródła tutejsze - szybko podjął Podczaszy - wodę dają nie mniej sławną od owych miodów. I podał królowi bukłak napełniony wodą źródlaną. Ten upił łyk, za chwilę drugi i trzeci, i wyraźnie zadowolony oddał bukłak Podczaszemu.
            - Zaiste, woda tutejsza rześką jest - westchnął Król wyraźnie odprężony.
           - Miłościwy Królu! - podszedł do Jagiełły Wielki Łowczy. - Jelenia ustrzelilim, i już go kuchta rychtuje. Na kamieniach tych zastole szykujem, aby godnie posiłek spożyć. Czy Wasza Królewska Mość ma jeszcze jakieś rozkazy?
            - Nie! Ale uwijajcie się, bom głód poczuł wielki.
        Wielki Łowczy skłonił się głęboko i nie odwracając się od Króla wycofał się, a następnie skierował się ku wielkiemu ognisku, nad którym już obracała się pokaźnych rozmiarów tusza świeżo upolowanego jelenia.
            Po pewnym czasie Król dał wszystkim znak, by usiedli do posiłku. W międzyczasie kmiecie towarzyszący królewskiemu orszakowi przygotowali ławy i stół wielki, którego blat wsparli na dwóch wielkich kamieniach znajdujących się na polanie.
            Wszyscy zgłodnieli, ale czekali aż Król, jako pierwszy rozpocznie posiłek. Gdy tylko władca włożył pierwszy kęs do ust pozostali rzucili się na kawały mięsiwa jak wataha wygłodniałych wilków. Nikt nie rozmawiał. Słychać było tylko głośne mlaskanie, chlipanie i nierzadkie pomruki potwierdzające, że przygotowany posiłek przypadł wszystkim do gustu.
            - Wodę z tutejszych źródeł wszystkim tu zebranym podajcie. Obaczycie, jaka w niej siła drzemie - rozkazał Król. - Dawnom tak smakowicie nie pojadł. Miejsce urokliwe, kompanija zacna i jadło wyśmienite. Byłbym rad wrócić tu kiedyś jeszcze - dodał na koniec Król.
            - Mości Kasztelanie, każcie kamiennikom na pamiątkę naszego tu pobytu, na owych kamieniach wykuć znaki, że my Król wraz z orszakiem posiłek spożyliśmy, i że miejsce to jest nam szczególnie miłe - rozkazał Król po chwili milczenia.
            Niebawem wszyscy uczestnicy uczty dosiedli koni i ruszyli w dalszą drogę, w kierunku Świętego Krzyża. Na kamieniach zostały znaki po tej szczególnej uczcie. Na jednym wyryto sprzęty, którymi posługiwali się podczas uczty Król i biesiadujący dostojnicy, a na drugim bochen chleba ze znakiem krzyża. 


Zaczerpnięto z książki pt. "Legendy Pierzchnicy i okolic" - część I, Pierzchnica 2017 r.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Urywki z historii szkoły w Szczecnie

Czarna - wieś z dwóch parafii... Drugni i Pierzchnicy

Zapomniana bitwa pod Włoszczowicami - 21.01.1864 r.