Był pierwszym partyzantem po "Hubalu"



    Od małego chłopca lubił konie. Kiedy podrósł, i już sam bez niczyjej pomocy mógł wsiąść na ojcowskiego siwka, dosiadał go i kłusował na oklep (bez siodła) po pastwisku i okolicznych bezdrożach. Pewnego razu gdy ojciec jadąc do Kielc na targ zabrał go ze sobą, i przejeżdżając obok koszar na Bukówce, zobaczył oficera na koniu, który z gracją pokonywał przeszkody jeździeckie. Tak mu się to spodobało, że postanowił zostać ułanem.

    Gdy dorósł i otrzymał kartę powołania do wojska, zapytany przez oficera z komisji, gdzie chce służyć? Bez namysłu odpowiedział, że w kawalerii. Marzenie się spełniło, został przydzielony do jednego z pułków ułańskich. Był w swoim żywiole. Dbał o swojego rumaka, pielęgnował go, a ten zadowolony odpowiadał rżeniem i był swemu panu posłuszny.

    Po odbyciu służby zasadniczej, jako kapral został podoficerem nadterminowym. Gdy przyjeżdżał na urlop do rodzinnych Celin, dumnie obnosił się z mieniącą się słońcu szablą. W mundurze galowym, kolorowym otokiem na czapce i sznurem, wyglądał jak wycięty z żurnala. Toteż miejscowe panienki z zachwytem zerkały na niego zza firanek, a kiedy która spotkała się z nim oko w oko, dostawała pąsów.

    Niedługo się cieszył kapral Stasiak, tak nazywał się nasz bohater, stanem ułańskim. Wybuchła wojna, bierze w niej czynny udział. Po przegranej kampanii, dostał się do niewoli niemieckiej. Udało mu się z niej zbiec, w mundurze wrócił do swoich Celin. Wprawdzie zsiadł z konia, ale wzorem "Hubala" rzekł, że munduru nie zdejmie. Wkrótce zaopatrzył się w broń i zaczął manifestować swój wrogi stosunek do okupanta. Wtedy, na początku 1940 roku jeszcze nikt tu nie słyszał o jakiejś organizacji, organizacją był po prostu on, Stasiak.

    Chodził po okolicznych wioskach i drwił z sołtysa, najbliższego przedstawiciela nowej władzy. Gdzieś w majątku zabrał pieniądze,a  dał biednym, chociaż biednymi byli tu wszyscy. Działał jak legendarny Janosik.

   W międzyczasie dołączył do niego Majkowski z Pierzchnianki i Michcianka, z Celin, najładniejsza dziewczyna w okolicy.

    Po napadzie na granatowa policję i folwark w Pierzchniance, Niemcy poważnie zainteresowali się "bandytą". Załoga Forstschutzu w Drugni poza pilnowaniem lasów otrzymała dodatkowe zadanie ujęcia Stasiaka. Zaś Stasiak, jak Niemcy sami mówili, był nieuchwytny, czasem w mundurze forstschutza kontrolował wyrąb drzewa, czasem stojąc na drodze zawracał chłopów do wsi, gdy jechali odstawić świnie i inne produkty rolne na kontyngent. Był zawsze tam gdzie biedny potrzebował pomocy. Rozwścieczeni Niemcy mówili o nim, że ma czapkę niewidkę. Mieszkańcy Celin, Głuchowa czy Smykowa doskonale znali jego ruchy, ochraniali go. To był ich człowiek i obrońca. Z czasem do akcji przeciwko Stasiakowi wciągali Niemcy agentów kieleckiej Kriminalpolizei. Szef kieleckiej Kripo Oberłotr Adamczyk, stracił wiele czasu i energii zanim stworzył sień konfidentów rekrutujących się z właścicieli sklepików i knajp rozrzuconych w okolicy, po której chodził Stasiak. Tym, którzy mieli jakieś opory tłumaczyli: "nam chodzi o bandytów, tych co napadają i gnębią ludzi" - a właściciele sklepików należeli do tych, którzy mieli coś do stracenia. Adamczyk do współpracy miedzy innymi (nieczytelne) sklepikarza na Smykowie, Józefa Stęplewskiego. U Stęplewskiego można było wszystko dostać: mydło, cukier, sodę, wódkę i naftę. Stasiak często bywał w jego sklepie, gdy mu zabrakło (nieczytelne) lub bibułki do skręcenia papierosów. Zdarzało się, że bywał często, ale i bywało, że nie pokazywał się przez parę miesięcy.

    W czerwcu 1941 roku urządził imieniny w domu rodziców swojej przyjaciółki w Celinach. W stodole u starego Michty poćwiartowano dwa jelenie ubite przez Stasiaka, przyniesiono od Stęplewskiego wódki i sproszono licznych sąsiadów. Z ulubieńcem nie tylko dziewcząt bawili się wszyscy. Nad ranem, gdy biesiadnicy spali w stodole, zabudowania otoczyli Niemcy. Przyjechało ich dużo z Kielc i Chmielnika. Gdy otworzyli wrota do stodoły, Stasiak, który zdążył się wcześniej obudzić, nasłuchując jak czujny pies, rzucił się do ucieczki, przed tym rzucił granat. Boso i w bieliźnie uciekł do lasu - z nim Michcianka. Nie wiadomo ilu Niemców nie podniosło się po wybuchu granatu. Dom i zabudowania spalono, zastrzelono starego Michtę z synem, zaraz przy stodole, zabrali starą Michcinę. W całej okolicy rozprawili się z tymi, których Stęplewski podał, że dawali schronienie Stasiakowi: zabili dwóch Jagodzińskich ze Smykowa, Komornickiego z Klamki, na Papierni dwóch braci Skowronów. Do obozów wywieźli wiele osób, z których większość po wojnie nie powróciła do domów.

    Po tej tragedii Stasiak na długi okres przepadł w okolicy. Mówili wówczas o nim, że załamał się, że żal mu było wszystkich ziomków pomordowanych przez Niemców. Ludność jednak nie posądzała go jako głównego sprawcę tego nieszczęścia.

    Jesienią 1942 roku do sklepiku Stęplewskiego w Smykowie po dłuższej nieobecności zaszedł Stasiak z Majkowskim i Michcianką. Na dworze było zimno i padał deszcz. Izba, która była sklepem i miejscem schadzek dla chłopów, nagrzana i przytulna. Weszli zziębnięci i zmęczeni, zamknęli drzwi, karabiny poustawiali w kącie. Tak dawno nie byli w sklepie i Stęplewski uradowany okazywał wyjątkową gościnność i uprzejmość. Sam nalewał wódkę, zachęcał do picia, przepijał do każdego z osobna. Stasiak, jak zaszczuty pies od dłuższego czasu zwierz, podejrzliwy i ostrożny, nie wypił wcześniej, aż Stęplewski nie wychylił pierwszego kieliszka. Pustych butelek przybywało. W pewnym momencie Stasiak poczuł, że jest mu niedobrze - na chwilę opuścił izbę, bolała go głowa, widział jak przez mgłę. Stęplewski uznał, że pora już działać, dostarczony przez Kripo pistolet leżał w szufladzie szynkwasu. Spokojnie wyjął go spośród kwitów i pieniędzy.

    Pierwszą kulę wpakował Stasiakowi, następne skierował do Michcianki i Majkowskiego. Strzelał długo. Stasiak po pierwszym strzale przestał się ruszać, Michcianka najdłużej trzymał się życia.Prosiła: nie zabijaj! Oszczędź! Dobijał ich kolejnymi strzałami.

    Po tej strasznej, bratobójczej zbrodni wyszedł w ciemną noc, dotarł do Pierzchnicy i z Nadleśnictwa telefonował do Kielc: "Dwa koguty i kurę oporządziłem" (autentyczny meldunek).

      Rano, skoro świt, przyjechali żandarmi, a z nimi Adamczyk. Oglądali zabitych, fotografowali ich - byli zadowoleni. Potem kazali chłopom całą trójkę zakopać w dole, pośrodku drogi na skraju Smykowa, aby wozy ugniatały ich jeszcze po śmierci. Ale trakt został skrzywiony, wozy objeżdżały wokół, a w miejscu gdzie ich zakopano, ktoś usypał kopczyk. Tak zginął, z kainowej ręki, świętokrzyski Janosik - pierwszy po "Hubalu" partyzant i jego towarzysze.

       Stęplewskiego zastrzelono jesienią 1943 roku z wyroku podziemnej organizacji. Po wojnie mówiono o nich, ich czynach dużo. Ich historię znały nawet dzieci z okolicznych wiosek. Czas jednak płynie, zabierając ze sobą wydarzenia, wspomnienia, ludzi. Czy dziś w tamtych okolicach młodzież zna historię Stasiaka, jego żołnierską - ułańską odwagę i poświęcenie bez granic? O tych ludziach trzeba mówić, ich czyny należy przechowywać w pamięci, na ich przykładzie wychowywać następne pokolenia.

                                                            Na podstawie ustnej relacji:

                                                                    Stanisława Nieznalskiego
                                                                    Wacława Piroga

                                                        Opracował: Stanisław Piotrowicz

(odręczny dopisek): Konfidenta Józefa Stęplewskiego zastrzelił z wyroku Armii Krajowej Henryk Pawelec żołnierz AK.

********************************************

Pisownia powyższego tekstu (wraz z tytułem) zachowana jak w oryginale. Drobne poprawki redakcyjne dotyczyły jedynie ewidentnych literówek. Nie jest znana data spisania tych wspomnień - autor opracowania zmarł w 2008 roku.

    

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Urywki z historii szkoły w Szczecnie

Czarna - wieś z dwóch parafii... Drugni i Pierzchnicy

Zapomniana bitwa pod Włoszczowicami - 21.01.1864 r.